Zupełnie przypadkiem i bardzo spontanicznie trafiłam na informację o przedłużaniu rzęs, które utrzymuje się 3-4 tygodnie. Pomyślałam, że to coś dla mnie, bo własne rzęsy mam nie tyle krótkie, co jaśniejsze raczej niż czarne i mało widoczne, więc jak nie mam pomalowanych, to wyglądam, jakbym ich wcale nie miała. Co zrobiłam? Oczywiście fora internetowe i opinie bardziej doświadczonych koleżanek :) Wgryzienie się w temat zajęło mi pół godziny-godzinę, po czym wiedziałam, że najlepsza dla mnie będzie metoda 1:1, czyli doklejanie jednej sztucznej rzęsy do jednej naturalnej. Efekt utrzymuje się 3-4 tygodnie, ponieważ okres życia jednej rzęsy to właśnie około miesiąca, po czym taka nasza rzęsa wypada zwyczajnie (tak czy owak by wypadła) wraz z tą sztuczną. Sposób ten jest nieinwazyjny, nie powoduje niszczenia rzęs, no chyba że się majstruje potem przy oczach tak, że rzęsy wypadną przedwcześnie. Można też próbować samemu je ściągnąć, kobiety próbują różnych sposobów i specyfików do tego nie przeznaczonych, co także osłabia rzęsy naturalne i powoduje ich wyrwanie. Jeśli nic z tego nie ma miejsca, nie ma też poważnych szkód. Niestety, trzeba się liczyć z tym, że nie wszystkie rzęsy wypadną z dnia na dzień, ale będzie okres przejściowy, podczas którego będą się przerzedzać. Po tych 3-4 tygodniach trzeba więc iść albo na usunięcie rzęs, albo na ich uzupełnienie. Można też nosić te resztki do końca, ale to już co komu pasuje albo przeszkadza. Cały zabieg trwa ponoć około 2 godzin, podczas których babki często usypiają - co znaczy, że nic nie boli ani nikt za nic nie ciągnie, więc można się też zrelaksować. W wielu salonach kładzie się pod oczy płatki kolagenowe, co dodatkowo działa przeciwzmarszczkowo czy cokolwiek jeszcze te płatki dają... Ile taka przyjemność? od 200 do 500 złotych. We Wrocławiu trafiam na forum, które poleca panią Anetę. Pani Aneta jest ponoć uczennicą innej Pani, która jest profesjonalistką także bardzo polecaną, i można obu im zaufać. Ok, odnajduję panią Anetę, ma swoją stronę internetową Aneta Styl. Poza rzęsami zajmuje się też przedłużaniem i zagęszczaniem włosów, a także ogólnie pojętą stylizacją - tak przynajmniej informuje na stronie. Jeszcze bardziej zachęca mnie promocja kwietniowa - 120 zł za założenie rzęs! Dzwonię i umawiam się na ten sam dzień. Dlaczego taka promocja? Ponieważ pani Aneta - jak mówi - obecnie nie pracuje w salonie, a w domu, i chce zachęcić Klientki do spróbowania tego sposobu. Uzupełnianie kosztuje tu 70zł. Wcześniej pracowała w salonie, w którym coś takiego robiła za prawie 5 razy więcej, niż teraz. Teraz zajmuje jej to także mniej niż 2 godziny, jak twierdzi, zależy to od wprawy :) Zachęcona już na maksa, udaję się na założenie rzęs.
Pani Aneta czeka na mnie, kanapa już gotowa. Najpierw uzgadniamy, jakie rzęsy sobie życzę. Hm... nie mam zielonego pojęcia, więc proszę o radę. Mówię, że chciałabym się po prostu nie malować, żeby były raczej naturalne, pracuję na co dzień, więc nie mogę sobie pozwolić na zbytnią ekstrawagancję, bo mnie w pracy wyśmieją po prostu... No więc pani Aneta pokazuje mi różne rodzaje rzęs, które trzyma w małych woreczkach. Są właściwie dwa główne typy: cieńsze i grubsze :) mają jakieś litery i cyfry, natomiast dla mnie ważne, że te pierwsze są bardziej zbliżone do naturalnych, a te drugie są grubsze i sztywniejsze. Pani pokazuje mi, które ma aktualnie założone na swoich rzęsach, nie wygląda to bardzo sztucznie i nie są zbyt długie, więc wspólnie ustalamy, że polecimy tymi grubszymi, dwa czy trzy rozmiary. Rzecz w tym, że na początku oka, tu bliżej nosa, nakłada się krótsze, potem dłuższe, a na koniec najdłuższe. Ale o tym dowiedziałam się już później...
Samo zakładanie jest w sumie przyjemne... Najpierw kosmetyczka przykleja plaster pod oczami, żeby zabezpieczyć dolne rzęsy. Potem smaruje primerem - jakby bazą, żeby odtłuścić, oczyścić rzęsy. Dodam, że na przedłużanie powinno się wybrać bez makijażu. Potem jedzie klej i po kolei rzęsa za rzęsą. W tym czasie w sumie tylko się leży i gada :) a z nią można swobodnie porozmawiać, co jest dla mnie też ważne. Po jakiejś godzinie (!) robota skończona. Usuwamy tylko plastry spod oczu, co jest trochę bolesne, bo po prostu ciągnie skórę, i voila! Otwieram powoli oczy, trochę mnie w jednym miejscu piecze - klej się dostał do oka. Widzę przez mglę i widzę końcówki rzęs! Do ręki dostaję lustro i przeglądam się... SZOK! Rzęsy wyglądają jak wielkie czarne pająki na moich oczach! Jestem przerażona i od razu przypomina mi się dziewczyna, którą widziałam kiedyś na przystanku autobusowym w środku nocy, wracającą pewnie z jakiejś imprezy... WIELKIE czarne rzęsy sięgające jej za brwi - to mi się właśnie przypomina. Oczywiście, moje tak wystawnie nie wyglądają, ale zawsze to - jak dla mnie, oceniam - 5 razy dłuższe niż moje. Ponoć nie są aż tak długie, ale za cholerę nie mogę się przyzwyczaić! Mówię, że jestem w szoku i że są za długie. Pytam, czy można je obciąć :D a kosmetyczka przerażona "Nie! Wtedy będą krzywe i nie będą się układać!". Poza tym wydaje mi się też, że są za rzadkie, ale to już chyba zależy od tego, ile mamy własnych rzęs (bo do powietrza się przecież nie doklei). Pani Aneta proponuje, że możemy je ściągnąć, nie ma problemu, póki klej jeszcze nie zasechł do końca. Ostatecznie decyduję się zostawić i zobaczyć, czy się przyzwyczaję. W razie czego zawsze możemy zdjąć, to trwa 10 minut... Przez dzień, dwa nie można moczyć oczu, nie dotykać i nie gmerać, szczoteczką potem delikatnie rozczesywać, jak się poplączą (można taką umytą po starym tuszu do rzęs). Dodatkowo pani Aneta pociesza mnie (i ja pocieszam się sama), że jak zrobię sobie makijaż, to nie będzie aż tak się odznaczać itd. itd.... No więc dobra, wychodzę. Na ulicy czuję, że wszyscy na mnie patrzą. Na szczęście jest piątek i nie muszę jutro od razu iść do pracy, bo chyba bym wzięła urlop na żądanie... Jak patrzę w górę, to rzęsy dotykają moich powiek... Czuję, że wachluję... jazda.. Są bardzo piękne, grube, czarne, równe i ładnie ułożone. Na końcach dłuższe. Ponoć niektóre kosmetyczki wlepiają równe na całej długości, tutaj technika jest inna. Ale jak ktoś chce inaczej, trzeba tylko powiedzieć. W każdym razie rzęsy są naprawdę piękne, ale... nienaturalne. Przychodzę do domu, reakcja mojego faceta "yy... trochę przydługie..." mówi mi wszystko. W sobotę staram się dalej przyzwyczaić, robię makijaż. No jest pięknie, w sam raz na imprezę. Do tego staram się je skrócić na końcach oka, przycinając obcinakiem do paznokci. Po południu decyduję, że ściągam. Umawiam się na niedzielę. CDN. A oto efekt: